V geomorfologickom celku Biele Karpaty sa nachádza celkom 32 jaskýň (údaj k 31.12.2017). Z toho v podcelku Javorinská hornatina je to 1 jaskyňa, v podcelku Súčanská vrchovina sú to 2 jaskyne, v podcelku Kobylináč sú to 2 jaskyne, v podcelku Bošácke bradlá je to 17 jaskýň a v podcelku Vršatské bradlá je to 10 jaskýň […]
10K views, 35 likes, 1 loves, 5 comments, 38 shares, Facebook Watch Videos from naszsrem.pl: Uwaga, wielki dym unosi się nad Pyszącą niedaleko Śremu.
Tłumaczenia w kontekście hasła "unosi się nad górami" z polskiego na angielski od Reverso Context: Patrzysz, jak śnieg unosi się nad górami. Tłumaczenie Context Korektor Synonimy Koniugacja Koniugacja Documents Słownik Collaborative Dictionary Gramatyka Expressio Reverso Corporate
W naszym leksykonie krzyżówkowym dla wyrażenia nad bagnem znajdują się łącznie 2 opisy do krzyżówek. Definicje te podzielone zostały na 1 grupę znaczeniową. Jeżeli znasz inne znaczenia pasujące do hasła „ nad bagnem ” lub potrafisz określić ich nowy kontekst znaczeniowy, możesz dodać je za pomocą formularza dostępnego w
. Czym jest opar? Co znaczy opar? opar woń z kuchni Wyraz opar posiada 44 definicji: 1. opar-wyziew szkodliwy 2. opar-… szkodliwy z kwasu siarkowego 3. opar-efekt parowania 4. opar-woń ulatniająca się z kuchni 5. opar-woń z kuchni 6. opar-Mgiełka 7. opar-Mgła 8. opar-Mgła nad bagnami 9. opar-Mgła nad grzęzawiskiem 10. opar-Mgła nad łąką 11. opar-Mgła nad mokradłami 12. opar-Mgła widoczna nad bagnem 13. opar-Nad bagnami unosi się 14. opar-Nad moczarami 15. opar-Nad mokradłami 16. opar-Obłok mgły 17. opar-Obłok nad łąką 18. opar-Obłok pary 19. opar-Para 20. opar-Tuman (poetycko) 21. opar-Unosi się nad bagnem, mokradłem 22. opar-Wyziew 23. opar-Wyziew bagna 24. opar-Zamglenie 25. opar-podnosi się z bagien 26. opar-unosi się nad trzęsawiskiem 27. opar-bagienna mgła 28. opar-mgła nad bagnem 29. opar-snuje się nad mokradłem 30. opar-unosi się nad bagnem 31. opar-woń ulatniająca się z ogrzanych cieczy lub ciał stałych 32. opar-mgiełka nad mokradłem 33. opar-mgła nad bagniskiem 34. opar-bagienny wyziew 35. opar-mglisty obłok 36. opar-Para, mgła 37. opar-snuje się nad bagnem 38. opar-mgła nad moczarami 39. opar-stosowny moment w anagramie 40. opar-sprawca plam na morzu w anagramie 41. opar-anagram: ropa 42. opar-opary 43. opar-woń ulatniająca się po ogrzaniu niektórych substancji 44. opar-nad bagnem obłok Zobacz wszystkie definicje Zapisz się w historii świata :) opar Podaj poprawny adres email * pola obowiązkowe. Twoje imię/nick jako autora wyświetlone będzie przy definicji. Powiedz opar: Odmiany: oparach, oparami, oparem, oparom, oparowi, oparów, oparu, oparze, Zobacz synonimy słowa opar Zobacz podział na sylaby słowa opar Zobacz hasła krzyżówkowe do słowa opar Zobacz anagramy i słowa z liter opar Cytaty ze słowem opar Dopiero kilkadziesiąt metrów dalej Cmentarną znów okrył mrok i mglisty opar znad rzeki., źródło: NKJP: Marcin Wroński: Officium Secretum: pies pański, 2010Wysokie „C” długo unosi się ponad drzewami, zatacza wokół domów, by ucichając, jeszcze rozedrgane, zawisnąć tuż nad ziemią, niczym opar mgły. , źródło: NKJP: Wiesława Maria Korczyńska: Wróć..., 2001Gwiazdy ledwo przebijały się przez opary unoszące się ze spoconej ziemi., źródło: NKJP: Magdalena Okoniewska: Mój świat jest kobietą. Dziennik lesbijki, 2004Marek wdychał lekki opar benzyny. , źródło: NKJP: Krystyna Boglar: Zobaczysz, że pewnego dnia..., 1996Bohema Los Angeles zjeżdżała się do Venice Beach, by w oparach haszyszu dyskutować o Jungu, Nietzschem, Kerouacu i Dylanie. , źródło: NKJP: Grzegorz Brzozowicz, Filip Łobodziński: Sto płyt, które wstrząsnęły światem: kronnika czasów popkultury, 2000Gęsty opar wisiał nisko, niknęły w nim nawet czubki wyższych drzew., źródło: NKJP: Andrzej Sapkowski: Narrenturm, 2002Latem woda wydziela opary, od których kręci się w głowie, a w ustach zbiera się gęsta, kwaśna ślina i można pluć w wodę, kto dalej., źródło: NKJP: Joanna Bator: Piaskowa Góra, 2009W ubiegłym roku mieszkańcy ulic w pobliżu Zakładu Karnego zaczęli walczyć z uciążliwym sąsiadem zatruwającym im życie. Chodziło przede wszystkim o szkodliwe dla zdrowia opary z zakładu TTS [...]., źródło: NKJP: (mp): Wyprowadzą się, Gazeta Goleniowska, 2007-08-06 Zapis słowa opar w alfabecie Braille'a Zapis słowa opar od tyłu rapo Popularność wyrazu opar Inne słowa na literę o odimienny , optyczno-elektroniczny , opus , Ozorzyn-Parcele , otrzepać , odlewowy , odstuknięcie , orzęski , opowiastka , obijać , Okraszewski , Olszewo , olśniewający , Ołdrzychowo , obłomowszczyzna , Odrzecze , osiemnastolecie , ochłodły , odrętwiałość , Offenbachowski , Zobacz wszystkie słowa na literę o. Inne słowa alfabetycznie
Kategoria Anno Domini 1501 , 12 grudnia Wielki Książę Litewski – syn Kazimierza Jagiellończyka - Aleksander Jagiellończyk na Wawelu został koronowany na króla Polski. Akt intronizacji monarchy dokonał jego brat a zarazem najmłodszy z rodzeństwa – biskup krakowski, arcybiskup gnieźnieński, prymas Polski, kardynał, królewicz Fryderyk Jagiellończyk w obecności matki Elżbiety Rakuszanki. Żona Aleksandra - Helena Moskiewska (Rurykowiczówna ) (ślub obojga 15 lutego 1495 w katedrze Świętego Stanisława w Wilnie – bp wileński Wojciech Tabor) nie została koronowana na królową Polski. W czasie intronizacji jej męża przebywała w Wilnie. Sprzeciwiali się jej koronacji duchowni katoliccy, gdyż wyznawała wiarę prawosławną (do końca życia była wyznania prawosławnego). Później przyjęła koronę (4 lutego 1502 roku została oficjalnie wprowadzona na Wawel) po spełnieniu przez króla uderzających w jego rolę i ograniczające jego władzę aktów. Aleksander J. Miał pod górkę ten nasz król, bo najpierw magnatów uszczęśliwił (przywilej mielnicki r) później szlachta się upomniała o swoje. W 1505 r. sejm w Radomiu uchwalił konstytucję praw Nihil novi oraz zatwierdził „Statut Łaskiego” spisany przez kanclerza wielkiego koronnego Jana Łaskiego, stanowiący zbiór przywilejów szlacheckich i kościelnych oraz praw miejskich, obowiązujących w Królestwie. Pod wpływem żony Aleksander wydał dla duchowieństwa prawosławnego przywileje sądowe oraz niezależność finansową. Zalecił też, aby ruscy chłopi przy zmianie pana nie musieli zmieniać prawosławia na katolicyzm. Helena M. Pomarło się mu bezpotomnie w wieku 45 lat. Podobno był ostatnim Wielkim Księciem Litewskim który znał i posługiwał się językiem nim nastał czas panowania młodszego o 6 lat Zygmunta I. Ten przez 42 lata dzielnie władał na Litwie i 41 lat królował w Koronie ….i królował..i królował… aż stał się Zygmuntem I Starym (urodzonym w niedalekich Kozienicach) .. Wiatrak w Pożogu,lata powojenne. Zdjęcie udostępniła Pani Krystyna Bartuz. Z portalu Gmina Końskowola na starych fotografiach Późny wrzesień. Już po żniwach. Pola ogołocone ze zbóż wszelakich. Przy byłych pszenicznych polach przy ogrodzie Czartoryskiej tylko stoją kikuty...ściernisko. Kosą, tradycyjnie koszone , układane w snopy. Do młócenia. W tym roku dopisało wszystko i pogoda i deszcze i słońce. Pracowano solidnie i solidarnie. Sąsiad sąsiadowi pomagał. Małe dzieci na utkanych lnianych czy konopnych „hamakach” bujane przez starsze rodzeństwo wsiąkało w tą wiejską rzeczywistość. Koniec XIX wieku w Pożogu mimo jakieś wiszącej w powietrzu niechęci Ignacy Boniecki stawia pierwszy wiatrak we wsi. Stolarze , monterzy, dekarze wszyscy się gromadzą na polu Józefa wiedzą bo i skąd ,że za kilka lat śladem Ignacego powstanie tu jeszcze kilka wiatraków. Będą tak nieodzowne i tak z sobą pięknie grać , kręcić śmigłami ,że staną się i obiektem nie tylko fotografii ale i nie jednej pięknej akwareli czy innego monidła. Gorący wrzesień i już nadzieja ,że zboże nie będzie wożone do pobliskich Witowic czy Konijskiej Woli. Pożóg nie młody bo już wzmiankowany w XIV Poszog kop., 1428 Pozayow!, Pozog, 1429 Pozok, Poschok). Zaczął sąsiadować prawnie w 1445 rku ze Skowieszynem. Na początku XV wieku była to własność szlachecka (1428-9 r) należąca do Elżbiety Mściszkówny by później trafić do dóbr Konińskich - Jan, brat Marcina, synowiec Jakuba Konińskiego z Jakubowic. Pożóg i sumy zapisane na w. Zęborzyce, skonfiskowane Janowi Konińskiemu za niestawienie się na wyprawę nadano Jakubowi Morawcowi z Popkowic. Taka to odległa jego historia. Mapa 1914 roku .Brak zaznaczonych wiatraków. Mapa 1937 4 wiatraki. Jak i kiedyś jak i teraz był przytulony do cudownych wierzchownic i głębocznic lessowych. Wąwozów przeoranych tą ziemię Puławską. Tak z Puławami nie związanymi jeszcze, tak te Puławy wzmiankowane pod koniec XV wieku się nie liczyły,były ot przecinkiem przy Konijskiej Woli, Witowic czy Włostowic. Los jak zawsze przekorny i piszę historię po swojemu. Obraz olejny wiatraków w Pożogu - Dariusz Jasiocha Pali słońce młyn wiatrak już stoi . Wrzesień ! Zawieszona wicha na szczycie. Są przemowy , są pytania gawiedzi jest ogólne podniecenie. Społeczność Pożoga się zgadza w jednym jak mleć mąkę to u siebie. Czasy buta zaborców czuć w każdym aspekcie życia. Dziś kilku w mundurach przyszło oglądać dzieło wiatracznych smagań. Pokiwali głową. Czapkę zdjęli … pali ten wrzesień. Bezkres pola równego , dokładają na łopatach deszczułek bo kręci słabo. Żarna czekają na piersze mielenie czy to na mąkę czy na kaszę. Jak sobie życzą. Właściciel wiatraka przeszedł gruntowne szkolenie. Wie co i jak … To wykształcony człek. Bierze jak każdy młynarz zapłatę w zbożu lub mące. Pieniędzy nie chce. Obdarte spodenki wyrostków i smarkaczy powiewają na wczesnej jesiennej jesieni. Zefirek podchodzi pod pocerowaną koszulę lnianą młodego Staszka. Widzi pierwszy raz takie cudo. Ogromne łopaty, kurza noga i się kręci do wiatru . Kilku rosłych ze wsi kręci całym wiatrakiem młynem.... ojce nie opowiadały o tym a tu na własne oczy... Podleciał dotknął... pogonili i witką po grzbiecie dali. Bolało ale warto było...Dostał młody Staszek jak należy, był to syn byłego już dozorcy założonego na początku XIX wieku ogrodu. Takiego hmm ogrodu dla przykładu jak ogrody się zakłada księżnej Czartoryskiej Izabeli z Flemingów. Pamięta jak jego dziadek opowiadał jak teraz za torami ,za Starą Wsią w kierunku Pożoga zakładany był ten jej roboczy ogród. Nie za mały po około 9 hektarów. Pamięta młody Staszek jak w domu dziadków widniała już starawa kartka papieru przepisana z książki a na niej to co Izabela chciała poczynić i zachęcić innych do zakładania ogrodów „ Dla zachęcenia tych, co się zastanawiają nad przeciągnięciem czasu, którego mniemają, że wiele trzeba, żeby się doczekać samym go zasadzając, dodam tu ieszcze, że Ogród Pożogowski, w kilku leciech dokończony, powoli robiony, stał się miłym i użytecznym. W temże samym miejscu, założenie Szkółek rozmaitych dowodzi, że staranność ciągła skraca czas: bo Właścicielka doczekała się we dwóch latach niezliczonych drzewek, krzewów i roślin".” Dziadek opowiadał jak to tu w Pożogu owa księżna czytając dalej jej książkę „"Myśli różne o sposobie zakładania ogrodów przez napisała zgrabnie o 78 gatunkach drzew i krzewów , plan ogrodu piękny zawarła , nie szczędziła pióra by opiać 436 bylin. Młody Staszek nie rozumiał co to. Dla niego wiatrak w tym wrześniu był najważniejszy. Szczere i życiodajne pola Pożoga były idealne do upraw wszelakich zbóż. Ziemia lessowa dawała dobre plony. Pszenica,żyto, owies rodził dostatnie. Co roku lepiej. I samotny wiatrak doczekał się swojego kolegi. Coś niebywałego. Kolejny „koźlak” wybudowany tuż po rewolucji w Rosji i przegranej wojnie Rosyjsko -Japońskiej 1906 r. przez Wojciecha Sykuta ,od którego przejął syn i dwa wiatraki. Coś co nie dawno nie sniło się , teraz staje się faktem. Rzemieślnicy stawiają kolejnego koźlaka. Już są dwa. Pole płaskie, kilka gospodarczych drewnianych budynków gospodarczych. Już kręcą razem. Droga do nich staje się coraz bardziej wyrobiona. Mają coraz więcej chętnych na kaszę, ospę czy tak w tych czasach cenioną mąkę. Wybuch wojny. Tej pierwszej , tej noszącej takie ogromne nadzieje na polskość na wolność na Polskę. Austriacy zniszczyli ogród Czartoryskiej z Flemingów. Dewastacja miała miejsce w 1916 roku. Staszkowi było tak żal , że z takim pietyzmem zakłady ogród jest niszczony i pustoszony przez Austro-węgierskie wojska ale nie tylko one. Lubił zapuszczać się blisko torów , patrzeć na lśniącym torem , cudownymi parowozami Borsig 3509. Pięknie się komponowały na tle pól i połyskujących łanów zbóż. Oddech wolej Polski. Piłsudski. Narodzona z niewoli ojczyzna. Tak wyczekiwana , tak nasza, nasączana często bratobójczą krwią i ofiarą. Gdzie w zaborach co wsie dzieliły czy miasta brat z bratem walczyć musiał a ojciec do synów strzelać …. Nastał koniec tego jarzma , homonto , kagańca...prawie. Zmobilizowano ponad 1 milion mężczyzn. Nowa wojna taka zapomniana Bolszewicko Polska. Tuchaczewski ….Piłsudski.... Cud... Stach już swoje lata ma , zna kosę , zna żniwa, zna orkę , zna życie na brukwi na przednówku. Wie jak smakuje wypadający ząb w lutowy poranek. Okupację przeżył,jutrzenkę wolności czuję co ranek jak wstaje. Ziemia daje plony, ziemia niezgorsza. Zboże pszeniczne rodzi, rodzi i fasolę i kapustę i ziemniaki...już takie nasze a przecież z Hameryki w XVI wieku dopiero przywędrowały do Europy. Poruszenie we wsi nie tylko narodowe ale i now wiatrak na dole budowany. Wiatrak „koźlak” budowany w latach 1919-1920 przez braci wraz z Zygmuntem i Sewerynem dogadali się zebrali kasę i stawiają trzeci wiatrak w Pożogu. Szok. Staszek przychodzi i podziwia. Rozrywa go ta sprawa Polska ale i to co i się dzieje w jego wsi. Wygrywa wieś. Trzy wiatraki ,trzy ! Biją już okoliczne w Skowieszynie Honender jest.... Konstrukcja znana , klasyczna, kozieł , „ koźlak”. Kręci się , łopaty falują na wietrze. Bracia nie mogą wyjść z zachwytu nad swoim dzieckiem. Staszek też. Dziś miał czas podejrzeć trzeci wiatrak we wsi, jak nakosił bydłu na noc. Lata wolności. Lata wstawania z kolan. Rok 1922 wpisał się w Pożóg. Ruszono z budową dwóch wiatraków. Jeden „koźlak” zbudowany w latach 1922-1929 przez Władysława Komstę na wzgórzu koło Pękalinego Dołu i drugi zbudowany w latach 1922-1929 przez Aleksandra Jaśkiewicza niedaleko torów kolejowych. Pożóg stał się wsią kumulującą aż 5 wiatraków młynów. Nie ma co szukać w wolnej Polsce takich wsi ,które mają aż tyle młynów – wiatraków? Staszek w sumie już Stach był pewien , że musi być młynarzem i te sprzęta każdy młynarz był oczytany, piśmienny i miał wiedzę i wielkie serce. Brał tyle ile trzeba czy to w zbożu czy mące, ale potrafił na termin przyjąć biednego pachołka czy syna chłopa zagrodowego. Umiał dać lekcje i dać możliwość nauki. To był ważniejszy na wsi, liczono się z jego słowem i ich już wielu. Pożóg stał się mekką rzemiosła młynarskiego. Z zazdrości czy innych konotacji jeden z tych technicznych wiatraków po tygodniu spalić się musiał. Pan Aleksander podnieść po stracie nie mógł się. Bo nie lada grosz taki wiatrak kosztować musiał. Słyszeli o młynie wodnym na Kurówce. W pobliskich Rudach. Pan Zasada w nim operował i jego szwagier. Korciło Stacha skoczyć te parę km nad rzeczułkę. Na Rudy. Kurówka 47 km wody , która napędzała 12 młynów wodnych . Stach wziął Zbyszka i za zgodą starszych pobieżyli do Rud. Stał tam piękny młyn wodny turbinowy,spiętrzona woda. Kręcą się leniwie dzieciaki jakieś. Nasłuchał się od miejscowych ,że cała okolica robiła u nich mąkę, że młyn był bardzo dobry, miał trzy pary walców. Mąka wychodziła przednia ; razowa ,pszenna ,kasza- wszystkie rodzaje mąki największe nasilenie prac w młynie przypadało na święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy, cały pałac zastawiony był wozami pełnymi worków ze zbożem. Gospodarze nawet nocowali we młynie. Ach , oczy i duszę nasycili, mają swoje cudowności w Pożogu. Mają w myśl geometrii ustawione wiatraki. Wracają i opowiadają sobie co widzieli, wiedzieli jednak że swoje to najlepsze... Lata wojny II , setki bomb które mijały wiatraki , dając im w okupacji pracę. Po wojnie , gdzie i paliwo i prąd zaczął płynąć w stalowych żyłach zawieszonych na drewnianych sosnowych palach śmigła potrzebne nie były. Zdemontowano. /żal wielki, Stach często żałość w izbie do ojca wylewał. Czytał tyle o tych wiatrowych arcydziałach,czytał ,że historia wiatraków sięga tysiąca,a jeśli wierzyć chińskim zapisom – nawet dwóch tysięcy lat. Pierwsza „dokumentacja” wietrznego młyna pochodzi z obszaru dzisiejszego Iranu i Syrii,a najwcześniejsze z tamtejszych konstrukcji datuje się na V–IX wiek. Czytał ,że w naszej części Europy wiatraki pojawiły się w średniowieczu ( roku).Znalazł też opisy po dziadku o nich , czytał w nich , że najstarszym i najpopularniejszym typem wiatraka występującym na ziemiach polskich jest wiatrak kozłowy, czyli "koźlak". Ich nazwa pochodzi od kozła, czyli specjalnej podstawy, na której spoczywał cały korpus budowli. Występowały one już w pierwszej ćwierci XIV wieku na Kujawach i w Wielkopolsce, natomiast rozpowszechnienie ich stosowania przypada na wiek XV. Koźlaki dotrwały bez zasadniczych zmian konstrukcyjnych do XX wieku i stanowiły najliczniejszą grupę wiatraków. Ich cechą charakterystyczną jest to, że cały budynek wiatraka wraz ze skrzydłami jest obracalny wokół pionowego, drewnianego słupa tzw. sztembra. Sztember podparty jest najczęściej czterema zastrzałami, a jego dolne zakończenie tkwi w dwóch krzyżujących się podwalinach. Tak skonstruowane podparcie budynku wiatraka nosi nazwę kozła. Ściany wiatraka posiadają konstrukcję szkieletową drewnianą i są ścianami wiszącymi zawieszonymi na koźle za pośrednictwem odpowiednich belek o bardzo dużych przekrojach poprzecznych ("mącznica" i "pojazdy"). Połączenie korpusu z kozłem było ruchome i umożliwiało obracanie wiatraka wokół jego osi. Było to konieczne, gdyż młynarz musiał dostosować pozycję wiatraka do kierunku wiatru. W obróceniu całej konstrukcji pomagał mu wystający z tylnej (przeciwnej skrzydłom) ściany wiatraka specjalny długi dyszel współpracujący z kołowrotem, za pomocą którego następowało nastawianie budynku śmigami do kierunku wiatru. Za pomocą dyszla koń lub dwóch mężczyzn mogło obrócić wiatrak, kierując go na wiatr. Zastanowił się nad tym co przeczytał. To lata ,gdzie w szkołach jakiekolwiek je nazwać nie uczono o nich. Poleciał pod te trzy wiatraki. Kartka wyrwana z pamiętnika dziadka. Patrzy , kiwa galową. Ciepło uderza go w ten sierpniowy żniwny wieczór. Przygląda się bliżej , coś szkicuje trzy kondygnacje: kondygnacja dolna była wyłączona z użytkowania, jako że była zajęta przez konstrukcję kozła, zaś na kondygnacji środkowej i górnej odbywała się produkcja mąki. Mechanizm mielący zboże, a więc złożenie kamieni młyńskich, znajdował się na III kondygnacji. Wchodzi do środka cichaczem. Napęd urządzeń młyńskich odbywał się za pomocą drewnianego wału skrzydłowego i osadzonego na nim koła palecznego, którego średnica dochodziła do 4 m. Tak zapisał , zszedł po drewnianych schodach. Poszedł do domu. Nie wiedział ,że w 39 roku zacznie się hekatomba II wojny , której nikt nie chciał, nikt nie zapraszał.... Nikt. Prąd odcinał pomału i młyny wiatraczne i młyny wodne. Na ulicy Zielonej pracował młyn już nie potrzebujący ani wody ani wiatru...mel mąkę szybko i bez uczuć. Po wojnie liczono straty i ludzi. W Pożogu jego wąwozach partyzantka walcząca i z niemcem i ruskim i „polakiem”. Nastały gromady nastało światło. Stach już nie młody, ręka bez dwóch palców .Przeżył wojnę , tą drugą , Zbych nie miał tyle szczęścia. Padł pod z „Holendra” Niemiec strzelał. Trafił tuż przy źródłach, blisko kolei. Śmigła gniły , deszczułki odpadały. Kolejek już nie ma, niekiedy kibitka się przetoczy, niekiedy worek pszenicy zawiezie. Ale już droga zarasta. Kolejni młynarze już widzą kres swojej egzystencji. Po wojnie, słuszne czasy nastają. A w nich stare niedobre, drewniane przekładnie , śmigła już nie pasują do linii , do nowego. Ówcześni właściciele wydają decyzje – rozebrać. Lata 60-te..... Pożóg jak i inne miejscowości nabiera wigoru i nowoczesności. Stare złe, nie pasuje do rozebrano... Domnieane przeze mnie miejsce uposadowienia wiatraków Stach dawno nie żyje. Ja w 2019 roku stoję i dotykam tej ziemi ,gdzie wiatraki stały. Te trzy w rzędzie. Tu utkany krzyż stalowy , między jałowce wpleciony. Stoję sam , schylam się, biorę bryły ziemi. Czuję te lata, czuję małego Staszka,czuję tą potęgę tego Pożoga. Łza się kręci, szarość grudniowego dnia gaśnie. Wraz z nim jego świetność, jego potęga. Pożogu i jego 5 wiatraków – młynów... Fabularyzowane . Halina Kopron , Izydor Wiejak – „ Ocalmy od zapomnienia Rusy… Nasze miejsce na ziemi.” „Wiatraki na Ziemi Puławskiej” – Aleksander Lewtak. Pożowski krzyż Przemawia księżniczka Barbara Czartoryska Muzeum Czartoryskich w Puławach. Zmierzch Poslkich Aten. To gdzie Ty idziesz? pada z pokoju pytanie.... Wyprasowana koszula , biała , na okazję mucha wyjęta z futerału. Spodnie na kant...już czas... W końcu po tylu dniach wyczekiwania nastał ten dzień. Dzień Zmierzchu Aten. Dzień jedyny w tym roku w Muzeum ukochanym od początku , Czartoryskich. Buty wypastowane swym połyskiem dawno nie widzianej świetności na nowo mają dla kogo i czego błyszczeć. Czułem, że będzie dostojnie , że będzie wybitnie, że będzie jednokrotnie, unikalne. Nie myliłem się ! Na chwilę zapadły czasy monarchii, magnaterii , na chwilę czułem wielką , nieopisaną sekundę , gdzie respekt, szacunek i ogromna estyma nogi prawie gięła dla księżych , tak bardzo Czartoryskich. Już blisko Pałacu. Przed 16 !! obym się nie spóźnił. Kurtka na wieszak , ludzi zaskoczenie pełne. Witam znajomych i nieznajomych skinieniem. Uścisk dłoni ze Zbyszkiem i Grażynką ...witają w sali głównej tego wieczora. Masa historii powstania listopadowego ,co nie którzy historycy mówią o rewolucji ...tu w tych murach przesiąkniętych historią polskości, przepalonych lotnych wolności uniesień, murach krzyczących i błagających o wolną Polskę Pałacu brzmi inaczej. Mieszanka nowego i starszego pachnącego rosyjskim sałem.... Tłum ludzi wypełnił salę ostatnich chwil Izabeli w tych murach. Tych listopadowych chwil...tragicznych ,gdzie rodzina rodzinie. 19 lutego 1831 Adam ks. Wirtemberski stacjonował ze swoją baterią dział w Nowej Wsi pod Kozienicami. Po tej drugiej stronie... anty Polskiej. Mozaika cudownych ludzi , jak Pani Dyrektor Honorata, jak jej oddani sprawie pracownicy , współpracownicy , historycy,adiunkci, pracownicy, dyrektorzy Muzeów , Izb Pamięci, Twórców Wystawy, Twórców cudownych wieńców, Lokalnych władz jak i władz parlamentarnych. W tej sali, gdzie ostatnie westchnienie już nie młoda księżna Izabela oddała , gdzie jej potomkowie, jak księżniczka Barbara Czartoryska tak bardzo kochająca swoje Puławy , tak bardzo kochana przez Puławy. Miałem okazję poznać osobiście wa lata temu w koncercie kolęd w ich byłej kaplicy. Niesamowicie miło mnie zaskoczyła obecność drugiej księżniczki - Irena Bylicka z Czartoryskich..... Przemówienia trafiające do serca , łzy wzruszenia wielkie , podziękowania szczere i te z przyzwoitości, tłum ludzi zapadniętych w tą smutną chwilę Polskości. Ja w tym cały, przeszyty do końca. Widząc księżniczki , widząc ludzi zakochanych i oddanych pracy swoich kącików historii ,dziś połączonych i pokazanych w tej sali sali muzeum naszym ! Puławskim. Piękne słowa uznania od i starostwa , od rady miasta od Posła krzepią , dają nadzieję ,że muzeum będzie trwało i będzie dalej pokazywać i opowiadać historię tych ziem , tak Puławskich …..tak naszych. Sama wystawa tylko okiem zahaczona, ciut, troszkę by rozbudzić pragnienia i chęć poznania. Otoczony wspaniałością i uniesieniem chwili, ludźmi mi tak dobre znanymi, cudownych pasjonatów fotografii. Genialnych przewodników Puławskich , Heniem , P. Ewą, P. Danutą gdzie czułem się jak uczniak w oślej ławce wyłapując każde ich zdanie , każde tak cenne, tak wartościowe , tak jedyne i tak jednokrotne. Migające gdzieś i zawsze cudownej wiedzy i urody pracownice muzeum stały na straży porządku, wartości i prawdziwego oddania ducha tej chwili. Przemawia Pani Dyrektor Muzeum Czartoryskich Honorata Mielniczenko Na koniec wielkie podziękowania i wielkie uznanie dla pani Dyrektor Muzeum wraz z niestrudzonym zespołem muzealnych arkanów, wielkie uznanie dla twórców wieców i tych co udostępnili i wiece i ekspozycję powstańczą. Dziękuje za synergię i spotkane genialnej grupy fotograficznej. Na końcu a wcale mniej ważne spotkanie z przewodnikami i znawcami regionu jak ich mało. Dziękuję w oczywisty sposób za spotkanie z bardzo wartościowymi ludźmi – to ogromnie buduje. Mnie amatora,,wielkiego amatora. W obecności wytnych regionalistów, autorów ksiązek i niezliczonych publikacji o historii i regionie, Pani Danuta i Pan Henryk. Listopadowy zimny i dżdżysty poranek. W zagrzanym już samochodzie miło, sucho. Z głośników dobiegają klasyczne uwertury, które łagodzą ten piątkowy mokry poranek. Gaszę auto blisko Frygla, na brukowanej z lekka zniszczonej zębem czasu drodze. Drodze do Twierdzy. Twierdzy Dęblin. Za mną samochody co rusz przejeżdżają tory. Szaro i buro. Prawdziwy listopad. Ktoś idzie torami do jednostki. Idę i ja. Tu się nie zapuszczałem. Nie ,że nie wiedziałem topologii tego miejsca, ale nie byłem w stanie przejść i chodzić po masowych i byłych masowych grobach, masowych zbiorowych mogiłach. Nie miałem przez tyle lat odwagi odwiedzić miejsce byłego Stalagu 307, gdzie znajduje się największa mogiła zbiorowa w Europie, gdzie nie mniej niż 69 970 osób zostało pochowanych ( głownie jeńców radzieckich). Taką liczbę szacunkową i ostrożną podała Komisja do Badań Zbrodni Hitlerowskich (składająca się z członków narodowości radzieckiej i polskiej ) oraz przedstawiciele Ministerstwa Sprawiedliwości. Liczba ofiar jeńców radzieckich była pewnie dużo większa, lecz tych co NKWD zlikwidowała jest nieznana. I każdy krok trudny, każde słowo grzęźnie w gardle. Ludzie wolno snują się do pracy, do służby, na Twierdzę. Panie z otworzonymi parasolami głośno się śmieją, żartują, chichoczą. Czują piątek. Tak łatwo im iść wzdłuż torów ciągnących się do jednostki. Wałów już zadrzewionych gdzie leżą na pewno jeszcze nie jedne nieekshumowane zwłoki. Łatwo im przywykły… Lampy słabo się palą, ale dzień wstaje. Jaśniej się robi , więcej widać… Deszcz drobny, chłodny uderza co raz w coraz to większą łysinę moją. Okulary już pełne deszczu, zdejmuję. Po lewej stronie zaparkowany sprzęt wojskowy, ten pływający i drogowy. Płot, ogrodzenie, za nim wolno przechadza się pracownik ochrony jednostki , jakaś firma ochroniarska. Porobiło się w tej Polsce, żeby jednostki wojskowe ochraniali cywile często już seniorzy z grupą inwalidzką….nie pojmuję… Zebrałem się w sobie i ruszam za tymi paniami z parasolami tak ochoczo i radośnie przyjmujących ten piątek. Po prawej wymowne drzewo- drzewo strażnik. Napis Teren Wojskowy…..Sunę dalej, czuję że po ziemi zlanej krwią tysięcy ludzi chodzę. Ciężko się oddycha, ciężko się idzie. Sucho w gardle, łzy napływają. Trudne i bardzo bolesne emocje , uczucia mną targają. Człowiek człowiekowi…. Budynki już obgryzione przez ząb czasu, nieremontowane widać, na niektórych tych ceglanych jeszcze carskie ozdobniki nad oknami. Ten płaczący listopad z rana , jeszcze szary , ale codzienny , coroczny. Ja dziś tu i teraz zmierzam się z największym ogromem śmierci wchodząc w jego brzemię i ból cały do końca. Pojawia się wolna przestrzeń. Gdzieś koło niej zaniedbany i podniszczony znak mówiący o miejscu pochówku – cmentarz wojenny. Blacha powyginana, zmęczona, na niej namalowane miecze , znicz…strzałka wygięta wymownie. Nowe ogrodzenie lub na nowo zrobione , nie wiem. Czarne , stonowane. Tablica informacyjna , kilka słów o tym miejscu. Kilka słów o renowacji. Kilka słów przez kogo i kto wykonał renowacje. Teren uprzątnięty, drzewa co rusz zrzucają liście na placyk. Płaski , równy , ten ogrodzony , ten na największej zbiorowej mogile, na tym obozie zagłady, śmierci i bestialskiego mordowana jeńców. Iglica – tak na niego mówią. W tym świcie pochmurnym mało go widać, kolor szary, niższy po renowacji. Charakterystyczna czerwona gwiazda zwieńczająca obelisk odsłonięty w 1947 roku - zniknęła. Tablicę oryginalna z napisem : „Wieczną pamięć żołnierzom Armii Czerwonej poległym Z rąk niemieckich faszystów W latach 1941 – 1944 za wolność i niepodległość narodów świata ” także zmieniono. Nowa ma nowe brzmienie : Zbiorowa mogiła Zamordowanych przez Niemców Jeńców Armii Czerwonej Ze Stalagu 307 1941-1944 Oraz jeńców Armii Włoskiej Z Oflagu 77 1943- 1944 Cześć ich Pamięci. Klękam i modlę się za wszystkich pomordowanych bez znaczenia narodowość. Wejść pod pomnik nie można, kłódka skutecznie blokuje możliwość oddania czci i chwili modlitwy z bliska. Takie czasy. Kościoły też są zamykane, tylko w wyznaczonych godzinach są otwierane na mszę. Tu może podobnie, nie wiem. Trudne chwile, chwile z rana. Mojego rana. Bardzo emocjonalnego. Bardzo. Milknę , wpadam w zadumę i modlitwę. Zawieszam się łokciami o ogrodzenie , opieram się . Wyciszam. W głowie masę myśli, obrazów, krzyków, lamentów , strzałów, dźwięku łopat wbijanych co rusz w ziemię, pod groby, masowe groby. Ludzie mnie mijają…idą do pracy, idą na służbę…Patrzę na ich twarze , nikt nie kieruje już głowy na Iglicę. Nikt nie skinie głową, nie zrobi znak krzyża…spowszedniało….przaśnie…zwyczajnie. Historia, ot żyć trzeba. A kto tu chce tą historię poznać? Garstka, reszcie ona potrzebna tylko od święta czy by w blasku aparatów złożyć kwiaty. Wracam do samochodu, cięższy o całe tony emocji, nogi ledwo co powłóczą. Mijam ule, pszczoły od wiosny ciężko tu w tym miejscu pracują….pracują i ludzie…służą i żołnierze…. Tu….. Zdjęcia własne. Żródło -"Groby Masowe","Twierdza śmierci Stalag 307" właśne przemyslenia. A młynów Bystra miała dużo, kręciła kołami, turbinami ile sił miała....w Wierzchoniowie też... relikty młyna w Wierzchoniowie ( rzeka Bystra ) Wieś Wierzchoniów należy do starszych miejscowości w dolinie rzeki teraz nazwanej Bystrą i jest wymieniany już w dokumentach z roku 1317. Ale czy na pewno ? Pamiętajmy ,że to czas panowania świeżo po rozbiciu dzielnicowym króla Władysława Łokietka następcy integratora ziem polskich przedwcześnie zmarłego i zamordowanego króla Przemysła II ( od 1295 do 1296 roku). Pamiętajmy, że 1317 rok to nadanie przez Władysława Łokietka Lokacyjnego Prawa Magdeburskiego miastu Lublin. Tu pan Ryszard Stańko ustalił ,że pojawienie się nazwy Lublin to 1228 rok. A Bochotnica i być może także Wierzchoniów należał do królewszczyzn ( pewnie tak było ) przed rokiem 1317. Domyślać się można a w sumie być pewnym ,że Wierzchoniów jak i pozostałych 25 wsi nadanych przez króla Łokietka braciom z Bejsc Ostasza i Dzierżka herbu Lewart ( protoplastów Firlejów i jednych z najbogatszych rodów ówczesnych) należało do króla. Wymienię kilka tylko z nich :Bochotnica Minor, Rudka, Markuszowice, Dąborwica, Motycz, Sławin, Małgiew, Ciechanki, Serniki, Leszkowice, Serock a także i Klementowice ( w 1330 roku.) Co ciekawe w miejscowości były prowadzone badania czy wywiady archeologiczne Rozwałka i Hoczyk , gdzie stwierdzono bytność ludzką z VIII-XIII w. w Wieku przywołanym XIV należała miejscowość do klucza Bochotnickiego, przez chwilę należała do klucza kurowskiego w 1460 roku, by znów wrócić do klucza bochotnickiego w 1464 roku i przez resztę jej świetności i bytności zmieniać właścicieli od szlachty do magnaterii. A składki dziesięciny odprowadzała na rzecz konwentu Świętokrzyskiego. Młyn Za czasów Józefa Klemensowskiego w Wierzchoniowie oprócz wybudowanego młyna około 1870 roku istniał także tartak i folusz. Folusze były to urządzenia do spilśniania (proces łączenia włókien w zwartą masę, w którym wykorzystuje się naturalne właściwości włókien) tkanin. Folusz w Wierzchoniowie który pracował do II wojny światowej, znajdował się obok małego stawiku za źródłem. Młyn natomiast znajdował się tuż za mostem i posadowiony był na palach wbitych częściowo w dno rzeki. W latach 20 młyn wraz z pewnym areałem ziemi nabył zaprzyjaźniony z Klemensowskim Władysław Korpet który ożenił się z córką młynarza z Charza ( teraz dzielnica i ulica Nałęczowa) . Do napędu młyna służyło koło nasiębierne. Wodę piętrzono przy wysokości około 2 metrów. Konstrukcja tego młyna była prosta , zdolności przemiałowe miałkie i nędzne. na zdjęciach widać relikwie byłego młyna. Tablica o młynie tuż za mostem ,po lewej jadąc z Bochotnicy. Zatrzymuję samochód, droga polna dalej pod ścianę lasu – wąwozu. Stoję koło pomnika ,o nim niżej ciut. Po młynie nic nie zostało, tylko pale wbite i wdarte w Bystrą zdradzają jego bytność. Kaczki krzyżówki śmiało zaadoptowały tą cześć rzeki. Rzeki tak pracowitej , tak ciężko pracującej , napęd dając ponad 20 urządzeniom – głownie młynom. Tu i potokowy się trafi pstrąg i kardynał także. A we wsi i kościół i remiza z kapliczką i sklep i pomnik i knajpy w dolinie. Lecz wszystko spala rzeczka pracowita i wąwozy i lasy i te czystość wiatru wiejącego niechciane w nas. Ta wilgoć ciągnąca się przez Bystrą a zaczynająca w wąwozach po obu stronach wsi. Ten spokój ,ale zarazem pan co kosił trawę spalinową kosą przy moście , ta ferma kóz z cudownie smacznymi serami , ta Bystra pełna rybia każdego, ten oddech wielkiej i przeszłej historii stawia tą miejscowość w rzędzie tych wielkich i wartych zwiedzenia. Wartych zamknięcia przez chwilę oczy i otworzenia zmysłów na historię i tradycję tego miejsca…. Wierzchoniowie, przy szosie, na wprost remizy strażackiej znajduje się pomnik upamiętniający mieszkańców w tej miejscowości, którzy polegli na różnych odcinkach frontu w walce z nawałą bolszewicką w 1920 roku. Na niewielkim kopcu stoi krzyż a u jego podstawy umieszczona jest płyta, na której pod płaskorzeźbą J. Piłsudskiego widnieje napis: polegli na polu chwały odpierając nawałę bolszewicką pod wodzą Marszałka Józefa Piłsudskiego……[…].. Zniszczony w czasie II wojny światowej pomnik odbudowany został przez miejscową ludność w latach 80. Doliną rzeki Bystrej wiódł słynny szlak handlu bursztynem od Bałtyku do Morza Czarnego. Wierzchoniów należy do najstarszych miejscowości na trasie naszej wędrówki i jest wymieniany już w dokumentach z roku 1317. Przed II wojną światową a także w czasie okupacji w Wierzchoniowie miał urząd gminy Celejów i posterunek policji. Wierzchoniów zatapia się w jesienny dzień ,taki wrześniowy palony czerwienią berberysów, czarnych i dojrzałych owoców czeremchy. Morwy czarnej z każdym jej kęsem słodzącej moje podniebienia. Niesie smutek wojen i między ludzkiej hekatomby. Nienawiści i gdzie swój swojego w imię ideologii mordował. Gdzie wojny słały na stracenie dzielnych a dawały pamięć ich na wieki. Dziś jak byłem deszcz padał ciepły, ja przy byłym młynie, młyn były przy Bystrej , Bystra przy historii tego miejsca pewnie niekiedy płacze…… rzeka Bystra i kaczki :) Na postawie i recytowane , przywoływane : A. Lewtak : „Młyny wodne…[]..” , „Szlakiem Walki i Męczeństwa na terenie Kazimierskiego Parku Krajobrazowego”; śp. „ Opowieść o młodniejącej staruszce i rycerzach św. Floriana”. Wikipedia „Własność ziemska w województwie lubelskim w średniowieczu” Własne myśli. Zdjęcie zapożyczone - cegielnia Moszczenica - - być może cegielnie na Ceglanej wygładały podobnie. Miasto a wówczas jeszcze wieś Puławy z bliskimi Włostowicami i przysiółkiem Mokradki posiadały młyny mąki – wiatraki. Były dwa napędzane siła wiatru. Jeden z nich mieścił się na ulicy Kołłątaja , oddalony około 1 km od teraźniejszej hali na Piaskowej. Już jego ślad był naniesiony na mapę z 1898 roku – mapę carską. Drugi po którym także nie ma śladu mieścił się przy skrzyżowaniu się ulic Zabłockiego i Ceglanej. Właśnie skąd nazwa Ceglana. Ktoś powie od razu od cegły. I słusznie ! Bliskość zbiorników wodnych – starych ujęć wody dla pałacu Czartoryskich oraz gliniasto – piaszczysty teren idealnie nadawał się na miejsce budowy cegielni. Były wg map dwie. Lokalizacja cegielni (cg) jak i wiatraka. Przybliżone miejsce wiatraka i jednej z Cegielni. Zbieg ulic Ceglanej i Zabłockiego Przybliżone miejsce jednej z Cegielni. Zbieg ulic Ceglanej i Zabłockiego Mieściły się dość blisko siebie. Na mapie są dokładnie wskazane . Były to raczej „polowe” wypalanie cegły z wysokim kominem i skromnym być może nawet drewnianym zadaszeniem. Być może także wypalały dachówki ?! – nie wiem. Lokalizacja wiatraka na ulicy Ceglanej. Tak śp. Mikołaj Spóz - regionalista i miłośnik regionu Puław i okolic- na łamach portalu Historia Puław: Fabryki i przetwórnie w Puławach w listopadzie 2014 opowiadał : „ Czas odbudowy Puławy doznały ogromnych zniszczeń podczas I wojny światowej. Po wojnie wszystkie wytwórnie, które produkowały na potrzeby budownictwa, przeżywały boom. – Oczywiście wielu mieszkańców nadal wznosiło domy drewniane, ale przecież na podmurówkę, komin czy piece potrzebna była cegła – mówi Spóz. – Pamiętam nauczyciela, pana Jakubickiego, który zabrał nas na szkolną wycieczkę do jednej z puławskich cegielni. Produkcja cegieł rozpoczynała się w maju, kończyła w październiku. Rzędem stały kobiety w chustkach na głowie. Specjalnie przygotowaną glinę ręcznie nakładały do formy. W mieście funkcjonowały tartaki, gdzie kupowano drewno na budowę, były wypalarnie wapna. – Jedna wypalarnia była w okolicy ulicy Leśnej, tam jest teraz nowe osiedle. Jej pierwszym właścicielem był pan Tarasiewicz, później przejął ją ktoś inny – opowiada miasteczkiem unosiły się dymy z kominów w cegielniach i browarach, fetor ścieków spływających do Wisły mieszał się z ostrym zapachem z octowni i olejarni.– Ocet spirytusowy wytwarzano przy ulicy Dęblińskiej, dzisiejszej Kołłątaja, przy Zielonej w willi Samotnia zbudowanej w XIX wieku działała octownia – wspomina Spóz. „ I tu na Ceglanej przy cegielniach pracował wiatrak – młyn – Koźlak należący do Tadeusza Wocióra. Zbudowano go na działce wydzierżawionej od pana Kotra. Rok jego uposadowienia to około 1890 rok. Funkcjonował przez okres I i II Wojny Światowej. W dobie przyspieszonego rozwoju kraju i pozbywania się „demonów zacofffania” w latach 50-tych wiatrak podzielił los sowich braci i został rozebrany. Do tego czasu nie postało nic po jego bytności jak i także blisko pobudowanych cegielni. Mapa z 1986 roku - rosyjska - w miejscu wiatraka i cegielni - plantacja porzeczki. Śp M. Spóz opowiada „ Jeszcze po wojnie przy ul. Zielonej funkcjonował młyn. Niektórzy wozili zboże do młyna wodnego w Rudzie nad Kurówką i mówili, że mąka z wodnego jest lepsza. – Młyn przy Zielonej zbudowali Franciszek Kotliński i Franciszek Koprucki. To był młyn motorowy na gaz otrzymywany z drewna. Słychać było z daleka, jak pracuje – wspomina regionalista. – Mielił zboże na kasze i na mąkę dla puławskich piekarni. Z czasem właściciele sprzedali go niejakiemu Goldmanowi. Młyn przy Zielonej pracował jeszcze po wojnie. Później został upaństwowiony. Później już nikt się nie zastanawiał, z jakiej piekarni je chleb i bułeczki. „ Dziś tylko ulica nosi nazwę Ceglanej, a echo odbudowy powojennych dawno przykrył cicho las. Ciekawostką może być to , że wg mapy rosyjskiej z 1986 roku przy punktach ujęć wody dla miasta ( poza ich wydajnością) widnieje ciekawy dla mnie zapis. Była tam plantacja czarnej porzeczki (смородина). Dobrze jest poznawać swoje bliskie otoczenie i niekiedy pochylić się nad tym. Często nazwy ulic zdradzają nam ich historię czy historię tego miejsca. Tu Ceglana a w Dęblinie np. Wiatraczna…. I być może nie o wszystkich wiatrakach i cegielniach w Wólce Profeckiej był przecież młyn wodny a w pobliskich Rudach podobno najlepszy z młynów wodnych.... Zdjęcia kolorowe własne prócz cegielni Moszczenica. Na podstawie „ Wiatraki na Ziemi Puławskiej”, ( wywiad z M. Spóz), wycinki map ( głownie WIG) oraz własne przymyslenia. OBŁAPY Cisza jakaś nietypowa. Przecież to dopiero 6 rano. Słońce już dawno swoimi mackami dotyka ten ziemski padół. Wygrzewa mech ten zaranny, jeszcze otulony rosą, nocną pierzyną. Ogrzewa korony tych sosen co smagane wiatrem jesiennym chylą się w stronę Wieprza i jego oblicza. Ogrzewa reszki zimna mar nocnych budując kolejny cud. Cud tryumfu dnia nad nocą. Cud na nowo zmartwychwstania dobroci dnia nad złożonością nocy. Ale czy ta noc zawsze zła ? Zawsze taka czarna i niepewna? Niesie przecież ukojenie ciału po całym dniu ciężkiej pracy. Pracy nad sobą , nad zadaniami, pracy z ludźmi i dla ludzi. Pracy gdzie coraz częściej nie otrzymujemy nawet naparstka satysfakcji nie mówiąc o jakiejkolwiek atencji czy estymie. Czasy moralnego przewrotu modelują skrajnie nienaturalną rzeczywistość , które staje się pomału codziennością. A przecież codzienność za jakiś czas będzie tradycją a tradycja historią. Ukrywamy się pod RODO stając i tworząc wielkie rzeki anonimowości naszej. Ta cisza tu w niebrzegowskich lasach wywołuje u mnie takie obrazy. Jest las, jest Wieprz, są jałowce, pełno pszeńca żółci się niemiłosiernie.. czegoś brakuje tu…. Życia. Nic nie pulsuje, nic nie zakwili, nic nie unosi się nad głową. Martwo jakoś. Bez wyrazu, duszy !? i to tu , gdzie jeszcze nie dawno aż kipiało od emocji życia tego miejsca, gdzie rwetes ptactwa, rwetes nadbagiennych odgłosów żab i kumaków otaczał mnie i mój świat sycąc mnie nade wszystko i ładując akumulatory. Dziś cicho, być może już po tokach, już legi już pisklęta już lato wpadające w przednówek jesieni? Taki las się stał anonimowy jak wystawa w Bibliotece Publicznej w Puławach w zeszłym roku. Świetne uchwycone cudowności Puław i okolic oparte na stojakach i ich bezimienne tabliczki jako autor. Podchodzę do pani bibliotekarki celem zaczerpnięcia informacji o autorach tych wymownych często ujmujących zdjęć. RODO. Opuściłem wzrok. Odszedłem. I tak teraz te drzewa są jakieś anonimowe , jakieś takie bez życia. Szumi wiatr między nimi, szumi, jałowiec się niekiedy ugnie ciut, ugnie , opadnie z czeremchy wypalony słońcem liść, opadnie. Nad bagnem ważka przeleci ale jakoś tak cicho, bez polotu. Hmm, strasznie dziwne to wszystko. Zapadła decyzja – jadę dalej na Obłapy. Dużo słyszałem o tym przysiółku a kiedyś wsi. Dużo dobrego. Chciałem sprawdzić , chciałem dotknąć chciałem poczuć. Droga leśna utwardzona jakimś kruszywem , który ni jak nie pasuje tu do tego lasu , tu do tej przyrody, tego świata. Wije się przy starorzeczu Wieprza, po lewej stronie. Jeszcze niedawno tędy płynął mój kochany Wieprz. Dziś zostawił cenne i żyzne bagno ,enklawę i miniaturkę tego wieprzańskiego cudu. Jadę dalej, zmienia się krajobraz. Wybuchają przede mną piaski i wydmy, zarwane skarpy. Korzenie sosen obnażone i wystawione na widok przybyszy , nie wstydliwe. Brama do innego świata. Czuję tą zmianę , czuję że za chwilę znajdę się w czymś przeze mnie jeszcze nie zbadanym, nowym , ale jakże wartościowym i pięknym. Jadę po woli, skarpy piaszczyste niczym wydmy, fiordy pozostawiam za sobą. Wyłania się równina, na niej rzeki i rzeczki małych drużek. Gdzieś linia energetyczna podpowiada, że tu ktoś mieszka. Choć nie widzę jeszcze domostw, widzę rozlane łąki popalone przez nabrzmiałe i nieludzkie słońce tego lipcowego dnia. Tej przekorności deszczu , który nie dał się pokazać i poznać, tej bezchmurności poranków , południa i wieczorów dające smagać się bezlitośnie słonecznym razom. Sośniny, młodniki brzezin, piachy…dużo piachu. Tego przywieprzańskiego tego co nie rodzi , nie daje nadziei na obfite zbiory, gdzie ledwo żyto czy owiec się zawiąże , gdzie może fasolka wzejdzie, gdzie marchew mała i pokręcona. Jak tam w Bonowie…ciężko, ale razem trzymająca się społeczność dawała nadzieję na lepsze jutro wpierając się wszystkim. Czasy już odeszły co prawda do lamusa, ale czy na pewno ? Nie ma w nas pierwiastka szacunku do ziemi gdzie mieszkamy, nawet tych piachów? Nie mamy w sobie chęci podjęcia trudu jak nasze matki ,babki uprawy ? Tej tak naturalnej synergii? Ja mam… i to dużą…. Chowałem się na przy kołobrzeskiej wsi. Wsi „pegeerowskiej” z niezliczoną ilością krów, buraków cukrowych, ziemniaków , pszenicy… Nauczony pracy w polu, koszenia, kopcowania, przetworów, hodowli kur, królików, kaczek szacunku do ziemi, swojej ziemi…. I tu tak patrzę na te piachy i tylko oczami wyobraźni widzę ogromy trud i wielkie poświęcenie tych tu włościan by tą ziemię ujarzmić i z niej czerpać…. Sama miejscowość była wzmiankowana w 1781 roku , wówczas należała do parafii Gołąb -„Niebrzeżow z młynem i chałupą jedną w Obłapach”. Wtedy jak i teraz nie była wsią lecz przysiółkiem. Pamiętajmy ,że i Wieprz wił się inaczej. A wraz z nim przemieszczał się przysiółek Obłapy. W latach późniejszych a na pewno w 1827 roku Obłapy były wzmiankowane jako wieś. W czasach wielkiego spisu mi miejscowości - Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich – wieś posiadała dwie osady po 18 morg ziemi. Zanotowano też, że leżała po lewej stronie Wieprza. Na początku lat 20 XX wieku jeszcze figurowała jako wieś. By po po wojnie i w latach 70 już być przysiółkiem Niebrzegowa. Łąki i pola były nazwane Obłapami. Jadę dalej i jak dwa filary, pilnujące wjazdu do tego świata duże psy. Mieszanka owczarka niemieckiego z jakiś większym od niego. Koło kajzegi , polanka pocięte równo, cała sterta , kopczyk a przy nich te dwa olbrzymy. Szczekają donośnie , aż przeszywa człowieka. Stojąc przy domostwie a w sumie siedząc w aucie poczułem się bezpiecznie. I naszła myśl…. Jak nie wpuszczą to co zrobię? Będąc tak blisko a jednak tak daleko. Wyszedłem do nich. Trudno. Może nie ugryzą. Samochód zgasiłem. Ujadanie ustało, dobry znak, bacznie przyglądają się mi a ja im. Podchodzą do mnie dość ostrożnie . Pochylają głowy, wąchają na odległość. Swój. Odchodzą. Droga wolna. Obłapy mnie przyjęły. Te Obłapy co tu lotnisko polowe było , co mijałem Pana kiedyś ze świeżym chlebem tym leśnym duktem co do nich jechał. Kilka domostw, kilka płotów , droga i znam na stodole wymalowany – koniec drogi. Po prawej łąki i ule domostwa po lewej ON. Wieprz. Widać z daleka pozarywane skarpy piaszczyste. Widać jak pracował z nimi ten tu zadziora Wieprz. Widać jak obdzierał i wgryzał się w brzegi tych nadwieprzańskich piachach. Stoję na skarpie patrzę na lewo, znajome psy siedzą ok 40 m ode mnie czujnie obserwując. Patrzę przed siebie , widzę jak się wije, jak nabiera animuszu, może szykuje sobie znów nowe koryto? Patrzę na prawo i widzę skarpy odarte z piachu , widzę pomost , widzę zejście dla bydła, koni do wodopoju. Takie niepozorne miejsce a tak zamyka w sobie mistyczny wieprzański świat. Świt tu, oddech w ciszy tego poranka głęboki. Płuca wypełniły się tym co najlepsze, co dotyka. W końcu usłyszany świergot ptaków taki piękny, taki właściwy, taki mój. Zapomniany świat, zapomniany świt, tak bardzo strzeżony przez dwa wielkie psy. Chyba nie każdy tu może, chyba nie każdemu to wolno……. Zdjęcia własne. Rys historyczny na postawie : słownik historyczno-geograficzny ziem polskich w średniowieczu, słownik geograficzny królestwa polskiego i innych krajów słowiańskich, tom vii
Artykuł opublikowany w numerze na stronie nr. 56. Ogromny jaguar sennym wzrokiem spogląda na rzekę. Opodal przechodzi stadko kapibar, zmierzając do wodopoju. Zanurzone w płytkiej wodzie kajmany przesuwają się bezszelestnie bliżej brzegu. Gdzieś z góry rozlega się ostrzegawczy krzyk papugi. Zaraz rozegra się tu jakiś dramat… W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF Mato Grosso. Zielona plama na mapie Brazylii poprzecinana niebieskimi żyłkami rzek. Już sama nazwa wywołuje przyspieszone bicie serca, wzbudzając tęsknotę za dalekim lądem owianym mgłą tajemnicy. To jedno z ostatnich miejsc na Ziemi, gdzie jeszcze żyją jaguary, gdzie w czystych wodach baraszkują wydry, a na błotnistych brzegach wylegują się leniwe kapibary. U WRÓT KOŃCA ŚWIATA Chcąc zobaczyć tę dziką krainę, planujemy wyprawę, wierząc, że czeka na nas niezwykły cętkowany kot ukryty w cieniu tropikalnego lasu nad wielką, spokojną rzeką. Najłatwiej spotkać go w Pantanalu, nizinnej części Mato Grosso, królestwie nieprzebytych bagien, gdzie rzadko zapuszczają się ludzie. Ta rozległa równina obejmuje obszar dorzecza rzeki Paragwaj, której liczne dopływy tworzą prawdziwy labirynt niezbadanych wód. Obfite, sezonowe opady sprawiają, że teren nigdy całkowicie nie wysycha, a niedostępne, bagienne ostępy pozostają siedliskiem dzikich zwierząt, schronieniem ptaków i rajem dla owadów. Od północy w głąb tej tajemniczej krainy prowadzi tylko jedna droga – Transpantaneira – 147 kilometrów czerwonej, szutrowej jezdni poprzecinanej 120 drewnianymi mostami przerzuconymi nad rozlewiskami. Rozpoczyna się w miasteczku Pocone, ostatnim przyczółku cywilizacji, a kończy na rzece San Lorenco, w miejscu zwanym Porto Jofre. To tutejszy koniec świata, gdzie znajduje się kilka gospodarstw, kemping i niewielka przystań. Dalej jest tylko woda i setki kilometrów bagien, mokradeł i rozlewisk. Żyją tu pantaneiros, hodowcy bydła, którzy zajmują się także turystyką. Ich kilka rozległych posesji, czyli pousad, rozlokowanych jest wzdłuż drogi. Zew Pantanalu sprawia, że decydujemy się zapłacić niebotyczną kwotę za nocleg w jednej z nich, leżącej na setnym kilometrze Transpantaneiry. Właściciel Eduardo ma czekać na nas w Cuiabie, stolicy stanu Mato Grosso, która stanowi punkt wypadowy dla wycieczek do północnego Pantanalu. Czas naszej podróży przypada na ostatnie miesiące pory suchej i kiedy docieramy na miejsce, uderza w nas rozgrzane powietrze. Z trudem łapiąc oddech, rozglądamy się wokół, wypatrując Eduarda. Współpasażerowie powoli rozchodzą się i zostajemy sami. Nikt po nas nie wyjechał! I dlaczego Eduardo nie odbiera telefonu? Od celu dzieli nas 250 kilometrów. Gorączkowo zastanawiamy się, co robić. Wymarzony ląd, zamieszkany przez jaguary, jest na wyciągnięcie ręki. Musimy tam dotrzeć i sprawdzić, co się stało z Eduardem. Czy jego pousada jeszcze stoi, czy też może spłonęła od nagłego uderzenia pioruna? Decydujemy się wynająć samochód. DREWNIANA PUŁAPKA Najeżone wystającymi gwoździami mostki są charakterystycznym elementem Transpantaneiry. Jest ich tu ponad 120. WILK RZECZNY ...czyli arirania, to największa słodkowodna wydra świata. PTASZYSKO, CO ZJE WSZYSTKO Karakara czarnobrzucha jest wszystkożerna – zjada drobne ptaki, gady, gryzonie, owady i ich larwy. Nie gardzi też padliną. DZIKA AUTOSTRADA I CUDA PANTANALU Do Pocone prowadzi droga asfaltowa, ale za miasteczkiem nagle zaczyna się czerwony szuter. Po obydwu stronach drogi ciągną się ogrodzenia, za którymi pasą się stada bydła. Pomimo pory suchej i obezwładniającego upału wszędzie lśnią wodne oczka porośnięte zieloną roślinnością. W czasie pory deszczowej cały ten teren znajduje się pod wodą. Dojeżdżamy do pierwszego z drewnianych mostków. Jest w kiepskim stanie, wystające gwoździe wzbudzają lęk o opony. Ale trzeba się przyzwyczaić, takich przepraw będzie jeszcze ponad sto. Na drewnianej balustradzie siedzi białe ptaszysko z długą szyją i stroszy pióra. To wężówka amerykańska. Kiedy podjeżdżamy bliżej, odlatuje. Z mostów widać w całej okazałości kolorowy świat mokradeł. W płytkich wodach brodzą miejscowe bociany – żabiru amerykańskie, największe latające ptaki Ameryki Południowej. Ich czarno-czerwone szyje odcinają się od białego upierzenia. Dostrzegamy głowę kajmana ukrytego w zieleni bagiennych roślin. W powietrzu unosi się słodki zapach olbrzymich wodnych lilii. Para bagiennych jeleni patrzy łagodnym wzrokiem, bez strachu i bez zainteresowania. W oddali widać sylwetkę jakiegoś większego zwierzęcia. Jaguar? Nie, to tylko kapibara. Słońce chowa się powoli za podmokły horyzont, a my dojeżdżamy do „naszej” pousady. Nie wygląda, aby dotknął ją kataklizm. Kilka skromnych domków stoi w pewnym oddaleniu od drogi. Nie wyglądają też na zamieszkane. Więc co się stało? Dlaczego nikt po nas nie wyjechał? Wjeżdżamy na posesję. Ciemnowłosa kobieta patrzy na nas spode łba. – Wy na nocleg? – Potakujemy, ale cena, którą podaje, jest horrendalna, dużo wyższa niż wcześniej uzgodniona z Eduardem. O negocjacjach nie ma mowy. W tej chwili bardziej interesuje nas możliwość wynajęcia łódki. Bez niej szanse zobaczenia jaguara gwałtownie maleją, bo te koty raczej nie wylegują się na drodze. – Łódka? Wy jutro rano tu być. – Postanawiamy zatem odłożyć na bok pytania, tym bardziej że zapada zmrok, a z panią jakoś trudno się dogadać. Decydujemy się przenocować w Porto Jofre, to jeszcze spory kawałek. Wraz z zapadnięciem nocy świat Pantanalu nabiera nagle innego wymiaru. Ptaki gdzieś się pochowały, a w świetle reflektorów samochodu pojawia się niezliczona ilość owadów. Zniknęło bezlitosne, gorące słońce, ale upał wcale nie jest mniejszy. Czarna, duszna noc jest lepka od wilgoci i nie daje ochłody. Na kemping prowadzi wyboista, polna droga. Po przejechaniu kilku kilometrów naszym oczom ukazuje się rozległy plac oświetlony nielicznymi latarniami, kilka porozrzucanych budynków, recepcja z barem i sanitariaty. Jest miejsce na namiot i samochód, gniazdko na prąd, umywalka. Jest i miejscowy jaguar – mały biały kotek z ciemną plamką nad okiem. Mamy gdzie spać, nie jest źle, a jutro czekają na nas wszystkie jaguary Pantanalu. O świcie budzi nas głośny skrzek papug, śliczne, hiacyntowe ary zrobiły sobie gniazdo w dziupli sąsiedniego drzewa. Opodal naszego samochodu dostojnie przechadzają się padlinożercy – karakary czarnobrzuche, jakby w oczekiwaniu na resztki ze śniadania. Dopiero teraz widzimy, że kemping znajduje się nad samym brzegiem rzeki, której woda lśni pomarańczowo w świetle wschodzącego słońca. Nad spokojną taflą snują się poranne mgły, nadając okolicy bajkowego charakteru. Ale nie czas zachwycać się rzeką i ptakami, jedziemy po łódkę. W „naszej” pousadzie ta sama kobieta informuje nas oschłym głosem: – Łódka? Não. Sorry… – Nie pomagają prośby. Pani już nie chce zrozumieć żadnego języka. Jest niewzruszona. Załamani wracamy na kemping, gdzie wita nas głośnym miauczeniem znajomy biały kotek. Obawiamy się, że to jedyny kot, jakiego dane nam będzie zobaczyć w Pantanalu. Jednak sympatyczna recepcjonistka oznajmia, że mamy się nie martwić. Będzie łódka. Okolice Porto Jofre są zachwycające. Na brzegu rzeki dostojnie brodzą czaple białobrzuche w poszukiwaniu porannego posiłku. W piasku gniazdują brzytwodzioby amerykańskie o długich, czarno-czerwonych dziobach. Z oddali dobiega zawodzenie, dziwny, piskliwy płacz. To głos czakalaki burej, sporego rudawego ptaka podobnego do kury z długim ogonem. Rankiem potrafią one zawodzić przez dwie godziny, stąd nazywane są budzikiem Pantanalu. Coś szeleści w pobliskich krzakach – koati, czyli ostronosy rude, szukają pożywienia. Kilka kolorowych tukanów przyleciało na żerowisko. Przez drogę przebiega aguti, mały krewny świnki morskiej. Anakonda, olbrzymi dusiciel, opuścił wodę w poszukiwaniu ofiary. Miejscowi opowiadają, że bywało – nocami, na camping zakradał się jaguar. Było kilka wypadków, w tym jeden śmiertelny – kończą głośniejszym szeptem. Upał trwa. Gorące, żółte słońce topi swój blask w płynącej leniwie rzece. Ucichł wiatr, wydaje się, że zmęczony skwarem czas położył się i odpoczywa w cieniu. Ale ten spokój to tylko złudzenie. Na bagnach Pantanalu nieustannie toczy się walka na śmierć i życie. A kiedy noc obejmie w swe władanie tę dziką krainę, blady księżyc malujący srebrem wody rzeki znowu ujrzy niejedną tragedię. SCHŁODZONE KAPIBARY Najgorętszą porę dnia spędzają w wodzie. CZAPLA CZUJNA Potrafi stać w bezruchu kilka godzin – czapla siwa cierpliwie wypatruje zdobyczy i ewentualnego zagrożenia. COOL CAT Mimo że jaguar, jak wszystkie koty, jest zwierzęciem lądowym, nie stroni od wody i znakomicie pływa. WYCZEKANY KOT FAJTŁAPA Następnego ranka czeka na nas niski, śniady mężczyzna w ogromnym kapeluszu. – Jestem Ricardo. Vamos – mówi. Na przystani cumuje stara drewniana łajba ze spalinowym silnikiem. Jego warkot brzmi w naszych uszach jak muzyka. Płyniemy! Gorący wiatr owiewa nasze twarze, nie dając ochłody. Zachwyceni rozglądamy się wokół. Dziób łódki z trudem przedziera się przez zarośniętą rzekę. Z wody wyrastają zachwycające niebieskie kwiaty. Są na wyciągnięcie ręki. To eichhornie, wodne hiacynty. W płytkich przybrzeżnych zatoczkach drzemią kajmany o dziwnej szarożółtej barwie. Niedaleko przechodzi stadko kapibar, największych gryzoni świata. Naszą uwagę przyciąga grupa ariranii, tutejszych wydr, które baraszkują w rzece. To największe wydry na świecie. Osiągają wielkość dorosłego człowieka. Ale lekkie i zwinne zdają się frunąć po wodzie. Słońce powoli przetacza się na drugą stronę nieba, ale upał trwa. Zaczynamy się niepokoić, widzimy różne zwierzęta, ale jaguara jak nie było, tak nie ma. Na brzegu leży kajman, wydaje się większy od tych, które widzieliśmy do tej pory. Kiedy podpływamy bliżej, dostrzegamy, że gad trzyma w zakrwawionym pysku upolowaną rybę. Na nasz widok syczy ostrzegawczo, ale nie ucieka. Nieoczekiwanie na pustej dotąd rzece widać ruch. Kilka łódek z turystami zatrzymało się opodal niewysokiego brzegu rzeki. Ale jakich łódek! Zadaszone, wyposażone w fotele lotnicze i lodówki, wyglądają jak pływające pałace. Wygodnie usadowieni turyści wpatrują się w zielony gąszcz, szykując teleobiektywy wielkie jak lunety. Patrzymy i my, wytężając wzrok, przycupnięci w naszej starej łódeczce. Ogromny jaguar leży w cieniu wielkich drzew. Jest piękny. Patrzy spokojnie, od czasu do czasu przeciągając się leniwie. W niedalekich krzakach słychać szelest. Przez chwilę mamy wrażenie, że dwoi nam się w oczach. Drugi kot wynurza się z plątaniny liści. Jaguary są samotnikami, łączą się w pary tylko na czas godów. Jednak miejscowi widują ponoć pary jaguarów wcale nierzadko. Z pewnością wiedzą, co mówią, bo Pantanal to jedno z największych skupisk tych zwierząt na świecie. I dużo łatwiej je zobaczyć na nieosłoniętych brzegach tutejszych rzek niż w gęstej dżungli innych części Ameryki. Podczas gdy my zachwycamy się zwierzętami, Ricardo ze stoickim spokojem wybiera wodę z dna, posługując się uciętą plastikową butelką. Właściwie trochę szkoda, bo przy tym upale dobrze jest mieć choć stopy w wodzie. Z drugiej jednak strony to ostatni moment, bo powoli zaczynamy tonąć. Po godzinie jeden z jaguarów wstaje, zmierzając wolno w kierunku stromego brzegu rzeki i… niezdarnie wpada do wody z głośnym pluskiem. Patrzymy zaskoczeni – gdzie ta osławiona gracja kotów? Wieczór przychodzi niezauważenie. Pora wracać na kemping. Noc w Pantanalu ma tysiące oczu. Lśniące czerwienią punkciki to ślepia kajmanów, nie zdawaliśmy sobie sprawy, że jest ich tu tak wiele. Znajome już odgłosy szybko pozwalają zasnąć, a kiedy świt barwi znowu wody rzeki, ruszamy w drogę do cywilizacji. KOCIE ZAJĘCIE W ciągu dnia jaguar zwykle odpoczywa w zacisznym, ocienionym miejscu. CZAS NA SUSHI Kajmany polują na ryby i kręgowce związane z wodą. POŻEGNANIE Z BAGNEM Dlaczego ten samochód tak dziwnie jedzie? No tak, złapaliśmy gumę. Stajemy w upale na czerwonej drodze, mocując się z wymianą koła. Udaje się po 20 minutach. Zmęczeni i umorusani ruszamy dalej, ze znacznie mniejszą pewnością siebie. Zaczynamy się bać drewnianych mostów najeżonych gwoździami. Drugiej opony na zmianę nie mamy. Niektóre da się objechać dołem, po wyschniętych korytach rozlewisk. Choć zalega tu sporo kamieni, nasz samochód daje radę. Do czasu… Przy kolejnym podjeździe koła obsuwają się po głazach, a głośny trzask przyprawia nas o szybsze bicie serca. Zarwaliśmy podwozie? Oby tylko dojechać do Pocone, do najbliższego warsztatu samochodowego. Powoli ruszamy, starając się nie słuchać rzężenia samochodu. Koło pousady Eduarda – niespodzianka. Zajazd okupuje grupa turystów, wszystkie domki wydają się być zajęte. To dlatego po nas nie wyjechał! No tak, nie jesteśmy bogatymi turystami z zachodniej Europy gotowymi zapłacić równowartość kilku średnich krajowych za parę dni. Dla nas problemem jest już zepsuty samochód, którego koszty naprawy przekroczą niewątpliwie nasze miesięczne zarobki. Eduardo widać podszedł do sprawy biznesowo. A honor i dane słowo? Najwyraźniej zamienił je na gotówkę. Mamy wrażenie, że droga powrotna nie ma końca. Świat bagien, choć nadal piękny, nagle przestaje być godny uwagi, chcemy tylko jakoś dojechać. Ale kiedy w oddali ukazują się pierwsze zabudowania Pocone, do ulgi dołącza żal. Spoglądając wstecz, patrzymy, jak czerwona droga wtapia się w daleki horyzont. I wiedząc już, co jest poza nim, czujemy, że warto było. Nie dojadać i nie dosypiać, męczyć się w upale, wdychając czerwony pył. Warto było zobaczyć ten piękny, dziki świat, gdzie wciąż jeszcze po zarośniętych ścieżkach spacerują jaguary, a czujne kajmany wyczekują na nieostrożny łup.
OBŁAPY Cisza jakaś nietypowa. Przecież to dopiero 6 rano. Słońce już dawno swoimi mackami dotyka ten ziemski padół. Wygrzewa mech ten zaranny, jeszcze otulony rosą, nocną pierzyną. Ogrzewa korony tych sosen co smagane wiatrem jesiennym chylą się w stronę Wieprza i jego oblicza. Ogrzewa reszki zimna mar nocnych budując kolejny cud. Cud tryumfu dnia nad nocą. Cud na nowo zmartwychwstania dobroci dnia nad złożonością nocy. Ale czy ta noc zawsze zła ? Zawsze taka czarna i niepewna? Niesie przecież ukojenie ciału po całym dniu ciężkiej pracy. Pracy nad sobą , nad zadaniami, pracy z ludźmi i dla ludzi. Pracy gdzie coraz częściej nie otrzymujemy nawet naparstka satysfakcji nie mówiąc o jakiejkolwiek atencji czy estymie. Czasy moralnego przewrotu modelują skrajnie nienaturalną rzeczywistość , które staje się pomału codziennością. A przecież codzienność za jakiś czas będzie tradycją a tradycja historią. Ukrywamy się pod RODO stając i tworząc wielkie rzeki anonimowości naszej. Ta cisza tu w niebrzegowskich lasach wywołuje u mnie takie obrazy. Jest las, jest Wieprz, są jałowce, pełno pszeńca żółci się niemiłosiernie.. czegoś brakuje tu…. Życia. Nic nie pulsuje, nic nie zakwili, nic nie unosi się nad głową. Martwo jakoś. Bez wyrazu, duszy !? i to tu , gdzie jeszcze nie dawno aż kipiało od emocji życia tego miejsca, gdzie rwetes ptactwa, rwetes nadbagiennych odgłosów żab i kumaków otaczał mnie i mój świat sycąc mnie nade wszystko i ładując akumulatory. Dziś cicho, być może już po tokach, już legi już pisklęta już lato wpadające w przednówek jesieni? Taki las się stał anonimowy jak wystawa w Bibliotece Publicznej w Puławach w zeszłym roku. Świetne uchwycone cudowności Puław i okolic oparte na stojakach i ich bezimienne tabliczki jako autor. Podchodzę do pani bibliotekarki celem zaczerpnięcia informacji o autorach tych wymownych często ujmujących zdjęć. RODO. Opuściłem wzrok. Odszedłem. I tak teraz te drzewa są jakieś anonimowe , jakieś takie bez życia. Szumi wiatr między nimi, szumi, jałowiec się niekiedy ugnie ciut, ugnie , opadnie z czeremchy wypalony słońcem liść, opadnie. Nad bagnem ważka przeleci ale jakoś tak cicho, bez polotu. Hmm, strasznie dziwne to wszystko. Zapadła decyzja – jadę dalej na Obłapy. Dużo słyszałem o tym przysiółku a kiedyś wsi. Dużo dobrego. Chciałem sprawdzić , chciałem dotknąć chciałem poczuć. Droga leśna utwardzona jakimś kruszywem , który ni jak nie pasuje tu do tego lasu , tu do tej przyrody, tego świata. Wije się przy starorzeczu Wieprza, po lewej stronie. Jeszcze niedawno tędy płynął mój kochany Wieprz. Dziś zostawił cenne i żyzne bagno ,enklawę i miniaturkę tego wieprzańskiego cudu. Jadę dalej, zmienia się krajobraz. Wybuchają przede mną piaski i wydmy, zarwane skarpy. Korzenie sosen obnażone i wystawione na widok przybyszy , nie wstydliwe. Brama do innego świata. Czuję tą zmianę , czuję że za chwilę znajdę się w czymś przeze mnie jeszcze nie zbadanym, nowym , ale jakże wartościowym i pięknym. Jadę po woli, skarpy piaszczyste niczym wydmy, fiordy pozostawiam za sobą. Wyłania się równina, na niej rzeki i rzeczki małych drużek. Gdzieś linia energetyczna podpowiada, że tu ktoś mieszka. Choć nie widzę jeszcze domostw, widzę rozlane łąki popalone przez nabrzmiałe i nieludzkie słońce tego lipcowego dnia. Tej przekorności deszczu , który nie dał się pokazać i poznać, tej bezchmurności poranków , południa i wieczorów dające smagać się bezlitośnie słonecznym razom. Sośniny, młodniki brzezin, piachy…dużo piachu. Tego przywieprzańskiego tego co nie rodzi , nie daje nadziei na obfite zbiory, gdzie ledwo żyto czy owiec się zawiąże , gdzie może fasolka wzejdzie, gdzie marchew mała i pokręcona. Jak tam w Bonowie…ciężko, ale razem trzymająca się społeczność dawała nadzieję na lepsze jutro wpierając się wszystkim. Czasy już odeszły co prawda do lamusa, ale czy na pewno ? Nie ma w nas pierwiastka szacunku do ziemi gdzie mieszkamy, nawet tych piachów? Nie mamy w sobie chęci podjęcia trudu jak nasze matki ,babki uprawy ? Tej tak naturalnej synergii? Ja mam… i to dużą…. Chowałem się na przy kołobrzeskiej wsi. Wsi „pegeerowskiej” z niezliczoną ilością krów, buraków cukrowych, ziemniaków , pszenicy… Nauczony pracy w polu, koszenia, kopcowania, przetworów, hodowli kur, królików, kaczek szacunku do ziemi, swojej ziemi…. I tu tak patrzę na te piachy i tylko oczami wyobraźni widzę ogromy trud i wielkie poświęcenie tych tu włościan by tą ziemię ujarzmić i z niej czerpać…. Sama miejscowość była wzmiankowana w 1781 roku , wówczas należała do parafii Gołąb -„Niebrzeżow z młynem i chałupą jedną w Obłapach”. Wtedy jak i teraz nie była wsią lecz przysiółkiem. Pamiętajmy ,że i Wieprz wił się inaczej. A wraz z nim przemieszczał się przysiółek Obłapy. W latach późniejszych a na pewno w 1827 roku Obłapy były wzmiankowane jako wieś. W czasach wielkiego spisu mi miejscowości - Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich – wieś posiadała dwie osady po 18 morg ziemi. Zanotowano też, że leżała po lewej stronie Wieprza. Na początku lat 20 XX wieku jeszcze figurowała jako wieś. By po po wojnie i w latach 70 już być przysiółkiem Niebrzegowa. Łąki i pola były nazwane Obłapami. Jadę dalej i jak dwa filary, pilnujące wjazdu do tego świata duże psy. Mieszanka owczarka niemieckiego z jakiś większym od niego. Koło kajzegi , polanka pocięte równo, cała sterta , kopczyk a przy nich te dwa olbrzymy. Szczekają donośnie , aż przeszywa człowieka. Stojąc przy domostwie a w sumie siedząc w aucie poczułem się bezpiecznie. I naszła myśl…. Jak nie wpuszczą to co zrobię? Będąc tak blisko a jednak tak daleko. Wyszedłem do nich. Trudno. Może nie ugryzą. Samochód zgasiłem. Ujadanie ustało, dobry znak, bacznie przyglądają się mi a ja im. Podchodzą do mnie dość ostrożnie . Pochylają głowy, wąchają na odległość. Swój. Odchodzą. Droga wolna. Obłapy mnie przyjęły. Te Obłapy co tu lotnisko polowe było , co mijałem Pana kiedyś ze świeżym chlebem tym leśnym duktem co do nich jechał. Kilka domostw, kilka płotów , droga i znam na stodole wymalowany – koniec drogi. Po prawej łąki i ule domostwa po lewej ON. Wieprz. Widać z daleka pozarywane skarpy piaszczyste. Widać jak pracował z nimi ten tu zadziora Wieprz. Widać jak obdzierał i wgryzał się w brzegi tych nadwieprzańskich piachach. Stoję na skarpie patrzę na lewo, znajome psy siedzą ok 40 m ode mnie czujnie obserwując. Patrzę przed siebie , widzę jak się wije, jak nabiera animuszu, może szykuje sobie znów nowe koryto? Patrzę na prawo i widzę skarpy odarte z piachu , widzę pomost , widzę zejście dla bydła, koni do wodopoju. Takie niepozorne miejsce a tak zamyka w sobie mistyczny wieprzański świat. Świt tu, oddech w ciszy tego poranka głęboki. Płuca wypełniły się tym co najlepsze, co dotyka. W końcu usłyszany świergot ptaków taki piękny, taki właściwy, taki mój. Zapomniany świat, zapomniany świt, tak bardzo strzeżony przez dwa wielkie psy. Chyba nie każdy tu może, chyba nie każdemu to wolno……. Zdjęcia własne. Rys historyczny na postawie : słownik historyczno-geograficzny ziem polskich w średniowieczu, słownik geograficzny królestwa polskiego i innych krajów słowiańskich, tom vii
unosi się nad bagnem